Przejdź do treści
Strona główna » Pierwsze wrażenia: tupiąca akcja Monkey Man

Pierwsze wrażenia: tupiąca akcja Monkey Man

Inny, ale bardzo, bardzo dobry.
Dev Patel harował za i przed kamerą jak muł, dosłownie krwawiąc, aby dać światu swój pierwszy film, będący mieszanką czystego filmu akcji klasy B w stylu Johna Wicka z nieco bardziej wzniosłym rzemiosłem i próbą w transcendencji artystycznej. Czy to się opłaciło? Jeśli wypowiadam się za resztę redakcji, to w dużej mierze tak, bo dawno nie było tu tak rewelacyjnego debiutu, ale ma on kilka haczyków, o których możecie teraz przeczytać w poszczególnych impresjach. Zatem bez zbędnych ceregieli…

jako pan Głód:

Było dobrze, chociaż trochę inaczej niż się spodziewałem. Dev Patel dał się poznać jako dobry bohater akcji, ale przede wszystkim jako reżyser dał radę. Umie bawić się oprawą wizualną i przestylizowaną kolorystyką, pięknie tworzy wrażenie dwóch światów w indyjskiej metropolii, a do tego jest całkowicie pewny siebie i pewny w działaniu. Z wyobraźnią posługuje się kamerą i montażem, a także coverami piosenek z lat osiemdziesiątych, a co więcej, ani trochę nie boi się krwi. The Monkey Man to spektakl bardzo szorstki, a w scenach akcji będzie przypominał Raid czy Ong-bak i Tom yum goong z Tonym Jaa ze swoją brudnością i bezkompromisowością.

Więc całkiem fajnie, że cała ta wizualna i akcyjna zachwyt opiera się na najbardziej banalnej gatunkowej opowieści o zemście, praktycznie nie ma tu postaci drugoplanowych, a indyjski mistycyzm ma chyba zbyt dużo miejsca jak na mój gust. Poza tym akcja nabiera tempa dopiero w połowie, więc wyszłam z kina z uczuciem, że może nie dostałam tego, na co liczyłam. Jednak jak na debiut „The Monkey Man” jest dojrzały, pełen wyobraźni i oczywiście zagrany i nakręcony ze smakiem. Na pewno zainteresuję się Devem Patelem jako twórcą filmów akcji.

Jak on to widzi_Od:

Dawno nie widziałem w kinie tak pożywnego dzieła, które łączy w sobie prostą fabułę zemsty z brutalną akcją kontaktową w stylu Johna Wicka (ale tu kończą się dla mnie podobieństwa), a także soczysty wątek społeczno-kulturowy, religijną i polityczną sondę w praktycznie zupełnie obcy świat indyjskiego półświatka. Człowiek-Małpa to tak naprawdę dużo więcej niż tylko film akcji, chociaż w zasadzie ma tanią i często spotykaną fabułę, fundamenty, na których jest zbudowany, są znacznie głębsze, dodają filmowi ciężaru, którego po prostu nie widać w kinowym filmie. gatunku i sprawić, że będzie to o wiele bardziej odurzające przeżycie w kinie.

To ostatnie jest dodatkowo wzmocnione przez nieoczekiwanie pewne siebie rzemiosło. Za kamerą Patel zachowuje się jak doświadczony weteran, który precyzyjnie kieruje swoimi postaciami i całą fabułą dokładnie tak, jak potrzebuje, aby wydobyć z każdej chwili absolutne audiowizualne maksimum. Film składa się w zasadzie z dwóch części, każda zaczyna się bardzo powoli i stopniowo kończy się dwoma wybuchowymi zakończeniami, więc zdecydowanie nie można tu dostać całej zabawy za darmo, w tym sensie często podczas oglądania przypominałem sobie „Północnika Eggersa”, ale ja pomyślałem także o Wściekłym człowieku, który wywołał u mnie nieubłagany gniew lokalnego bohatera i wyraźne strzelanie bramek, pokazujące, w jaki sposób chce on osiągnąć swoje cele.

I chociaż Człowiek-Małpa inspiruje się oczywiście wieloma stylami, to jednak jest w nim coś oryginalnego, coś własnego, swego rodzaju uparta twórcza bezkompromisowość i chęć robienia rzeczy bezkompromisowo i po swojemu, co znajduje odzwierciedlenie właśnie w tę wielowarstwowość, w tym angażującym wydźwięku kontekstowym. Po prostu solidna, brutalna i często dość seksowna wizja nowej wschodzącej gwiazdy, która, jak przewiduję, będzie w przyszłości czymś wspaniałym.

Jak Rimsy to widzi:

Te pierwsze wrażenia wcale nie są łatwe do napisania. Jednoosobowe przedstawienie Deva Patela ma wiele niewątpliwych i wciągających walorów, ale jednocześnie miejscami podważa samą siebie, próbując zmieścić wszystko w jednym filmie. Fizyczną sprawność Patela podkreśla także kamera Sharone Meir, która początkowo jest rozproszona, by stopniowo (trochę) się uspokoić, przypominając nam pokręcone prace Paula Greengrassa czy braci Safdie. Jeszcze bardziej pomysłowa jest muzyka Jeda Kurzela, która ubarwia szczególnie fragmenty akcji w nieoczekiwany, ale tym bardziej funkcjonalny sposób.

Znaczenie fizyczności i zmysłowości wpisuje się w emocjonalny koloryt całej narracji o zemście, która stara się opakować krytykę sekciarstwa, wskazać indyjskie nierówności społeczne i odczytać wybrane rozdziały mitologii hinduskiej z prowokacyjnym akcentem na tożsamość płciową. Powstała mieszanka jest atrakcyjna głównie dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich wycieczek do indyjskich bóstw, ale pojawia się myśl, jeśli nie jest to tylko płytka próba dodania śmiertelności i głębi banalnemu filmowi zemsty. Można też skrytykować nieco przerysowany materiał filmowy, zmęczenie wspomnianego klucza wizualnego czy niedostatecznie narysowane (i wkomponowane w fabułę) postacie drugoplanowe. Jednak dla niektórych może to być tylko drobna wada piękna, ponieważ dość łatwo jest dać się wchłonąć Małpiemu Człowiekowi.

Jak Krauset to widzi:

Brutalna Weda odrzucająca kult jednostki kojarzony z postaciami religijnymi. I, nie można zapomnieć, intensywne piekło akcji. W swoim bardzo ciasnym debiucie reżyserskim Dev Patel nie tylko zmienia plany zdjęciowe i sprawia, że ​​każda walka brzmi zupełnie inaczej, inspirowana azjatyckimi filmami akcji i Johnem Wickiem, ale także zmienia rodzaje ujęć. Gdy już nam się uda

Facebooktwitterredditpinterestlinkedinmail
pl_PLPolish
Optimized with PageSpeed Ninja